Ewangelizacja, czyli "patrz w górę!"
Wiele wody w Wiśle musiało upłynąć, zanim zaczęło mi się rozjasniać w głowie czym powinna byc Ewangelizacja. Słowo to jest dla mnie trochę dziwne, nie występuje w Biblii ani raz. Kojarzy mi się z jakimś procesem technologicznym ( np. pasteryzacja )lub politycznym (transformacja) itd. Z drugiej strony nie mam wątpliwości, że głosić Ewangelię trzeba i to tym bardziej, w im gorszych i dziwniejszych czasach żyjemy.
W rozdziale "Moja wielka rewolucja" który znajduje się w książce "Twardy Chirurg" (pdf dostępny w zakładce "O mnie") opisałem moje nawrócenie w 1984 roku. Najkrócej mówiąc, przez ułąmek sekundy było mi dane zobaczyć Niebo. Od tego czasu pojawiła się we mnie całkowita pewność wiary i wewnętrzna potrzeba, przynaglenie, aby powiadomić o fakcie istnienia kochającego Boga wszystkich wątpiących i niedowiarków. Próbowałem to robić, choć z różnym skutkiem.
Teraz, po latach, widzę, że ta moja gorliwość przechodziła przez różne fazy. Pierwszą z nich nazwałbym okresem gorliwości neofity. Po kilku latach pojawiła się i dość długo trwałą faza stabilizacji, związana z przebywaniem we wspólnocie charyzmatycznej. Ta faza była mocno skażona przez pokusę ewangelizowania "do wspólnoty", tzw. pokusę "agitacyjną". Trzecią, obecną, nazwałbym fazą empatii i obowiązku.
Ale czy osoba świecka ma taki obowiązek? Czy ewangelizacja nie jest raczej sprawą księży i misjonarzy? Odsyłam zainteresowanych do artykułu 1270 Katechizmu Kościoła Katolickiego. Przeczytamy tam, że każdy ochrzczony jest zobowiązany do aktywnego uczestniczenia w misyjnej i apostolskiej działalności Kościoła.
A czy "obowiązek" nie kłóci się ze "spontanicznością" i "radością" głoszenia? Posłuchajmy słów św.Pawła: "Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!" (1Kor9,16) Inaczej mówiąc, byłoby nieuczciwością zatrzymanie dla siebie wiedzy najważniejszej dla życia wiecznego każdego człowieka.
W znanym filmie Netflixa "Nie patrz w górę" Leonardo di Caprio i Jennifer Lawrence usiłują poinformować świat o prawdzie którą odkryli badając kosmos. Ich motywacją jest po prostu uczciwość naukowca powodująca potrzebę podzielenia się swoją wiedzą, pomimo niezrozumienia, lekceważenia, kpin i totalnej obojętności zwłaszcza ze strony najważniejszych urzędów państwowych.
W końcu ludzie zadzierają głowy do góry na widok zbliżającego się do ziemi meteorytu. Ale prawdziwe podniesienie głowy i "spojrzenie w górę" następuje w scenie, gdy bohaterowie filmu "przychodzą po rozum do głowy". Paradoksalnie jest to ukryte w momencie, gdy siedząc wokół stołu podają sobie ręce i pochylają głowy w modlitwie. Jest to jedyna chwila normalności i piękna które jest uśpione w każdym człowieku.
Zachęcam, nie czekajmy na swoje osobiste zderzenie z takim meteorytem jak np. rozwód, choroba lub śmierć. Przyjdźmy po rozum do głowy juz teraz. Popatrzmy w górę! Film "Nie patrz w górę" opowiada o złej nowinie. Mój tekst - przeciwnie, o bardzo dobrej wiadomości. Moje odkrycie z 1984 roku mówi, że "Patrząc w górę" człowiek może znaleźć prawdziwe szczęście, już tutaj, na ziemi. Poszukajmy Boga w szczerej, osobistej modlitwie. "Szukajcie a znajdziecie" - te słowa zachęty pochodzą z ust samego Boga (Mt7,7)